Po raz kolejny wpadłam w psychodeliczne ramiona Urfausta. Tak mi w nich
dobrze, tak błogo. Otula mnie swoim płaszczem, pachnącym tytoniem i
kadzidłami. Ściska kurczowo, zawodząc przeraźliwie. Odtrąca mnie, by po
chwili wyciągnąć dłoń i błagać, bym wróciła do niego. Szarpie
nerwowo, targa za włosy. A ja idę obok niego, przez te martwe ściany. . .
grudzień, 2011